Kontrole na plażach po śmiertelnej fali. Utonęły dzieci, szukają winnych

Nie milkną echa tragicznej śmierci trojga nastolatków w morzu w Darłówku Zachodnim. Sprawa zyskała wymiar ogólnopolski. Najwyższa Izba Kontroli (NIK) postanowiła rozszerzyć trwające od lipca czynności sprawdzające stan bezpieczeństwa na plażach właśnie o kąpieliska we wschodniej części województwa zachodniopomorskiego.

Morze to groźny żywioł

Wtorek, 14 sierpnia, zapowiadał się jako kolejny tego lata słoneczny dzień z wysoką temperaturą wód Bałtyku. Nic tylko tylko iść się wykąpać. Dla ochłody i wakacyjnej frajdy. Rano nic nie zapowiadało tragedii w Darłówku Zachodnim. Po południu trójka rodzeństwa z Wielkopolski przegrała swoje bliskie spotkanie z morzem.

Z ustaleń policji wynikało, że przed g. 15 matka, która na plaży miała pod opieką czworo dzieci, poszła z najmłodszym, 2-letnim synem do toalety. Wtedy zaatakował żywioł Bałtyku. Po powrocie na morzu nie zobaczyła swego pozostałego rodzeństwa. Szybko zaalarmowała sąsiadów z plaży i policję. Ruszyła akcja pomocy zaginionym. Pozostały po niej na przykład amatorskie filmy i zdjęcia. Na nich widać utworzony tzw. łańcuch życia, złożony z ludzi, nierzadko obcych rodzinie, lecz działających zgodnie z zalecaną praktyką działań ratowniczych. Na dodatek pod okiem woprowców. Pomoc ruszyła kiedy najstarszy z rodzeństwa, 14-latek, leżał bez czucia na gwiazdobloku przy falochronie. Szybko podjęto reanimację chłopca. Ranny został śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego przetransportowany do szpitala wojewódzkiego w Koszalinie. Niestety, pacjent był w stanie krytycznym. Po kilku godzinach zmarł.

Ruszyła pomoc dla dwóch pozostałych dzieci, w wieku 11 i 13 lat, które tego dnia porwała wysoka fala Bałtyku. Niestety, akcja poszukiwawcza została po trzech godzinach przerwana z powodu złych warunków pogodowych. Jedynie brzeg morski wciąż był patrolowany przez policjantów. Nastolatki zostały uznane za zaginione. Dopiero w czwartkowy (16 sierpnia) poranek poprawiła się aura. Na tyle, że służby, m.in. płetwonurkowie ze specjalistycznej grupy Państwowej Straży Pożarnej, wznowiły działania na Bałtyku. Niebawem morze oddało ciała poszukiwanych dzieci. Najpierw w piątkowe popołudnie 11-letniej dziewczynki, której zwłoki dryfowały w kanale portowym. A kolejnego dnia, na wysokości sąsiedniego Darłówka Wschodniego, wyłowione zostało ciało 13-letniego chłopca. Reszta była formalnością. Rodzice zidentyfikowali zwłoki swych dzieci.

Smutek, modlitwa i śledztwo

Wieści o tragedii nad polskim Bałtykiem dotarły nawet do Watykanu. Papież Franciszek pogrążył się w smutku i modlitwie. Taki przekaz został wysłany do parafii w Sulmierzycach, gdzie mieszkała wielodzietna familia z Wielkopolski. Tamże w miniony piątek władze ogłosiły dniem żałoby. Natomiast podczas niedzielnych mszy w kościołach środkowopomorskich odczytany został specjalny apel o modlitwę za zmarłych i ich bliskich oraz o przestrzeganie zasad bezpieczeństwa podczas wypoczynku na akwenach. List ogłosił biskup Edward Dajczak, ordynariusz diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.

Swoje śledztwo podjęła Prokuratura Rejonowa w Koszalinie. Jak się dowiedzieliśmy, śledczy prowadzą postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci trojga dzieci. Wśród przesłuchanych m.in. byli rodzice dziewczynki i dwóch chłopców, którzy utonęli w Bałtyku. W prokuraturze stawił się też adwokat Paweł Zacharzewski, pełnomocnik familii z Wielkopolski, aby złożyć zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez woprowców za niedopełnienie obowiązków podczas dyżuru 14 sierpnia br. nad morzem. Adwokat szczegółów treści dokumentu przekazanego prokuraturze nie ujawnił. Zarazem przekonywał, że dopiero zapisy z monitoringu i relacje świadków pomogą śledczym jednoznacznie ustalić, czy do utonięcia trojga nastolatków doszło rzeczywiście na kąpielisku niestrzeżonym w Darłówku Zachodnim. Takie postawienie sprawy mocno oburzyło ratowników wodnych, którzy strzegą bezpieczeństwa turystów tego lata w tej części pasa nadmorskiego. Oni nie mieli sobie nic do zarzucenia, a winnymi otwarcie wskazywali rodziców, bo przy wywieszonej czerwonej fladze o zakazie kąpieli nikt do wód Bałtyku wejść nie powinien. Woprowcy przypomnieli też, że na plaży stoi tablica informacyjna, a na niej ostrzeżenie o „czarnym punkcie”. Oznacza brak zgody na wchodzenie do morza na odcinku 55 metrów od falochronu, bo w przeszłości dochodziło do utonięć. Przestrogi bywają niezauważane przez żadnych atrakcji wodnych przybyszy z głębi Polski.

Hejt, obrona i kontrole

W czasie poszukiwań zaginionych dzieci działania ratowników stały się niezamierzoną letnią atrakcją dla turystów, którzy korzystali z plaży nad Bałtykiem. Zwłaszcza przyjazd auta firmy pogrzebowej zainteresował gapiów, wśród których byli dorośli i… nieletni.

Temat tragedii cały czas jest żywy, bo podsycają go media, zwłaszcza społecznościowe. Tu komentarze są wyraźnie nieprzychylne rodzicom, którzy mogą ponieść odpowiedzialność karną. Jednak dotąd postępowanie prokuratorskie prowadzone było w sprawie, a nie przeciwko komuś. Nic dziwnego, że ich bliscy postanowili bronić swoich. Oświadczenie zostało opublikowane na portalu onet.pl. Czytamy w nim m.in.: „W imieniu rodziców tragicznie zmarłych dzieci, wobec licznych ataków w ich kierunku, oświadczamy, że rodzice robili wszystko, by uchronić dzieci przed tragedią. Nie jest prawdą, że dzieci kąpały się lub weszły do wody przy czerwonej fladze. Nie jest prawdą, że mama dzieci została z nimi sama na plaży. Obecni byli oboje rodzice.(…) Dzieci kąpały się w oddaleniu od falochronu, a na długości całej plaży kąpali się również inni ludzie. (…) Apelujemy o uszanowanie godności rodziców tragicznie zmarłych dzieci, a także ich prawa do ustalenia prawdy w sprawie tragicznych zdarzeń”.

Aktywna w dochodzeniu do faktów z feralnego popołudnia 14 sierpnia była Wirtualna Polska. Jednak reporterzy portalu podkreślają, że w relacjach świadków zdarzenia są rozbieżności w ocenie zachowania ratowników. Niektórzy z osób korzystających wtedy z wypoczynku nad morzem zarzucają woprowcom, że aż do chwili tragedii na stanowiskach woprowców na plaży w Darłówku Zachodnim wisiały białe flagi. Mimo silnych fal w morzu kapały się więc przepisowo grupy kolonistów. Atakowani za opieszałość ratownicy z tego sektora wybrzeża, poprzez swojego szefa Sylwestra Kowalskiego, jednak niezmiennie stanowczo zaprzeczają takim sygnałom. Czerwoną flagę, po analizie złych warunków pogodowych, feralnego dnia mieli umieścić już o g. 13.

Warto podkreślić, że stanowisko woprowców popierają władze samorządowe. W darłowskim magistracie otwarcie mówi się, że to obrona przez atak, bo rodzicom z Sulmierzyc grozi odpowiedzialność karna za brak nadzoru nad dziećmi. To może być nawet pozbawienie wolności przez lat 5.

Wrzawa medialna wokół trzech utonięć ma dalsze konsekwencje. Wyjaśniać sprawę tragedii rodzeństwa z Wielkopolski docelowo będą nie tylko śledczy z Prokuratury Rejonowej w Koszalinie, bo również kontrolerzy NIK. Powodem jest niepokojący wzrost utonięć wśród osób korzystających z polskich plaż i przybrzeżnych obszarach wodnych. Już w lipcu br. rozpoczęli doraźną kontrolę, dotyczącą bezpieczeństwa osób korzystających z plaż w Sopocie, a teraz poszerzona ona została o Darłowo. NIK sprawdza, czy ratownicy zapewniają bezpieczeństwo na plaży, oznakowanie terenu i jak przebiega współpraca między władzami gminy a służbami ratunkowymi. Zatem, czy stosowne przepisy i sposób ich egzekwowania zapewniają bezpieczeństwo osobom wypoczywającym. Wyniki kontroli zostaną przedstawione jeszcze w tym roku. Staną się podstawą do zaplanowania kolejnej kontroli bezpieczeństwa na plażach wzdłuż całego wybrzeża naszego kraju.

Wydarzenia z Darłówka Zachodniego u wielu komentatorów wywołują wyrazy współczucia, ale też przynoszą gorzką konstatację, że tragedia się dzieje, gdy zawodzi ludzka wyobraźnia i zwyczajnie brak ostrożności.

 

KLIKNIJ
Geodeta Koszalin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *