Pamięć „Chełminiaków”. Czekają na sprawiedliwy wyrok

– Prominentów internowano w ośrodkach wczasowych, na przykład w Darłówku, a my byliśmy zgrupowani pod zimnymi namiotami jako szeregowcy sprowadzeni do parteru – wspominał Władysław Etc. On i trzynastu innych członków „Solidarności”, którzy w stanie wojennym w listopadzie 1982 roku przymusowo poszli w kamasze, zebrali się w poniedziałek (4 listopada) przy monumencie na cmentarzu komunalnym w Koszalinie.

Nieprzypadkowo. Tablica na nekropolii przypomina o 13 wojskowych obozach internowania, ale historycy odkrywają nowe, m.in. pod Rzeszowem. Przebywało w nich 1711 związkowców „Solidarności”, w tym 63 osoby z Koszalina i regionu. Działacze, którzy jeszcze żyją, oczekują na sprawiedliwy wyrok. Miał zapaść we wtorek (5 listopada) przed Sądem Okręgowym w Warszawie, ale z powodów formalnych ogłoszenie postanowienia zostało przeniesione na termin o dwa tygodnie późniejszy. To rozprawa odwoławcza przeciwko generałom Służby Bezpieczeństwa: Władysławowi Ciastoniowi – szefowi organizacji i Józefowi Sasinowi – dyrektora Departamentu V. Obaj wyrokiem Sądu Rejonowego w stolicy byli skazani na dwa lata bezwzględnego więzienia. Takie postanowienie Temidy nie zadowala byłych związkowców, choć nikomu nie życzą pójścia za kraty. Zyskali zrozumienie dla swych racji nie tylko we własnych szeregach. O trudnych dniach spotkania z represjami reżimu komunistycznego wspominał Wiesław Królikowski, obecny przewodniczący Zarządu Regionu „Pobrzeże” NSZZ „Solidarność”.

– To była ukryta forma internowania, bo pobór do wojska dotyczył członków „Solidarności” – podkreślał Piotr Jedliński, prezydent Koszalina, który w sprawie widzi walor poznawania najnowszej historii Polski.

Stowarzyszenie Osób Internowanych „Chełminiacy 1982” skupia członków NSZZ „Solidarność”, który w stanie wojennym został zdelegalizowany. Związkowcy spędzili w obozach wojskowych trzy miesiące od 5 listopada 1982 roku do 3 lutego 1983 roku. Gdy wracali do rodziny, to otrzymywali tak zwany wilczy bilet, czyli tracili szansę powrotu na dawne miejsca pracy. Taki los spotkał na przykład wspomnianego Władysława Etca, który pełnił obowiązki szefa bazy transportowej w spółdzielni mieszkaniowej.

Pobyt związkowców w Chełmnie miał ograniczyć zasięg ewentualnego strajku powszechnego. Nie było zmiłowania dla wezwanych do pójścia w kamasze. Stawić się musieli nawet ludzie po zabiegach, operacjach czy z gipsowymi gorsetami i opatrunkami na nogach. Ogółem przebywało tam 304 mężczyzn. Wszyscy byli szeregowcami, choćby wcześniej zyskali wyższe stopnie. Wszystko uprawomocniały surowe regulaminy i prawo wojskowe. Odmowa wykonania rozkazu oznaczała dwutygodniową odsiadkę w całkowitym odosobnieniu.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *